Erzfeind
Pan Starszy

Dołączył: 05 Wrz 2007
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 3/5 Skąd: Emów
|
|
Wysłany: Pon 20:54, 03 Mar 2008
Temat postu: Opowieść M.B 2. Nowa, dłuższa, lepsza i ciekawsza! |
|
|
|
Khorne stał i patrzył. Patrzył na nowo stworzone 20 planet - kuźni. Biliony ludzi ginęło pracując i ginęło w bezlitosnych torturach. Patrzył i śmiał się z ludzi. Takich małych bezbronnych ludzików, którzy pracowali w pocie czoła, żeby nie dostać batów. Śmiał się z ich strachu, woli i wiary w ich bożka Sigmara. On i inni bogowie Chaosu wiedzieli, że żadnego Sigmara nie ma! Ludzie zostali omamieni przez innych ludzi. Śmiał się demonicznym głosem, który słyszeli nawet jego niewolnicy. Śmiał się unosząc się w powietrzu za pomocą swoich ogromnych skrzydeł koloru krwi. Na sobie miał pełną zbroję płytową ciemniejszego odcieniu krwi. Na jego głowie zaś spoczywał hełm ze złotymi rogami. Tak śmiejąc się odleciał w ku północy spotkać się ze swoim pomniejszym demonem.
***
Erzfeind wystrzelił z muszkietu trafiając wojownika Chaosu w brzuch zabijając go. Po oddaniu strzału odrzucił muszkiet, wyjął miecz i rzucił się związać walką kolejnego wojownika. Ubrany był w poplamioną krwią zbroję, żelazne nagolenniki i zwykły hełm. W tej chwili myślał tylko o tym, żeby przeżyć tą morderczą walkę. Bał się.
Nie tylko on. Był razem z tysiącem żołnierzy Imperium, którzy walczyli równie dzielnie jak on sam. W ich oczach widział paniczny strach przed Chaosem, przed wojną.
Powoli szala zwycięstwa przechyla się na stronę ludzi. Wojów Chaosu były zaledwie cztery setki a ludzi około tysiąca. Wyznawcy Chaosu jednak nie znali strachu. Obdarzeni potężnymi mutacjami siekli, zabijali i palili wszystko na swojej drodze. Byli to potężnie zbudowani wojownicy, którzy byli stworzeni do mordowania. Własne rany ich nie obchodziły. Obchodziło ich tylko to, żeby swojemu bóstwu, Khornowi dać jak najwięcej krwi i czaszek ludzkich wojowników. Tylko to się dla nich liczyło. Kiedy wszyscy wrogowie zostali wybici, zaczęto opatrywać rany i dobijać rannych. Ludzi ocalało zaledwie dwustu. Większość nie miała kończyn, oczu i innych części ciała.
Erzfeind pozbawiony trzech palców u prawej ręki powoli szedł do namiotu szpitalnego. Zatrzymali się tu dziś na postój bowiem mieli służyć jako wsparcie fortecy na przełęczy Sigmara. Następnego dnia gdy wszyscy zostali opatrzeni i pochowani, kontynuowali wędrówkę do fortu.
***
Khorne zaryczał ze wściekłości zabijając swoich żołnierzy w szale. Jego pomniejszy demon wyje na torturach za dostarczenie mu tak niepomyślych wieści. Stracił swoją ulubioną planetę. Jego garnizon (5.000.000 wojów) został zniszczony przez jego najgorszego wroga, pana nieziemskiej rozkoszy, Slaanesha. Właśnie w tej chwili cała ludność była brutalnie wyrzynana przez demony Slaanesha. Postanowił zwrócić sie o pomoc drugiego Boga Chaosu, pana zmian, Tzeentcha.
- Witaj Wielki Wynalazco! - rzekł widząc idącego ku niemu boga.
- Czego chcesz Władco Czaszek? - warknął na przywitanie Tzeentch.
- Żądam od ciebie wojsk, żebym mógł odbić moją planetę! - natychmiast powiedział Khorne.
- Mogę dać Ci najwyżej milion wojów. Nic więcej - powiedział Wielki Wynalazca.
- Liczyłem na więcej, ale niech będzie. - wymamrotał Władca Czaszek.
- Teraz bezmózgi wojowniku nie zajmuj mi więcej czasu. Jestem zajęty. - to mówiąc Tzeentch zniknął sprzed oblicza Khorna.
Khorne dysząc ze wściekłości również znikną i pojawił się przed milionem byłych wojowników Tzeentcha.
- Jestem waszym nowym panem! - zakrzyknął ostro.
Podszedł do niego dowodzący oddziałem.
- Niech tak będzie, panie! Jakie jest nasze przeznaczenie? - wydyszał szybko kapitan.
- Waszym przeznaczeniem jest walczyć w moje imię, idioto! Leć teraz na moją planetę podbitą przez tego nędznika Slaanesha! - powiedział głosem przypominającym warczenie Khorne.
- Tak się stanie, panie! - wykrzyknęło milion gardeł wojowników.
***
Chwiejąc sie na swoim koniu, Erzfeind razem z ocalałymi kierował się w stronę bramy fortu. Wojownicy Chaosu mieli atakować tą przełęcz w przeciągu trzech lub czterech tygodni. Mieli służyć jako wsparcie. Z okna swojej kwatery patrzył dowodzący fortu. Natychmiast wstał, podbiegł do okna i wykrzyknął :
- CZY TO MA BYĆ WSPARCIE Z NASZEJ WIELKIEJ STOLICY, KPT. ERZFEIND?!
Młody kapitan nie odpowiedział. Nie miał odwagi przyznać się, że dał się zaskoczyć siłom Chaosu. Zostałby rozstrzelany w tempie natychmiastowym. Podjechał więc do lazaretu, gdzie kapłanki Shalyi krzątały się pomagając rannym i umierającym. Zauważył też kilku kapłanów Morra, boga śmierci. Nienawidził ich. Sam nie wiedział dlaczego. Nienawidził ich od pierwszego spotkania. Podeszła do niego młoda kapłanka i zaczęła opatrywać jego dłoń z dwoma palcami. Zaczęła je polewać jakimś olejkiem.
- Uważaj co robisz, kobieto! - krzyknął do kapłanki.
- Nie pozwalaj sobie! - syknęła. - Wiem jak nie lubisz kapłanów Morra. Może załatwić ci audiencję? - Powiedziała jadowitym głosem.
- Przepraszam kapłanko. Poniosło mnie! To boli! - szepnął do kapłanki, która właśnie wylała mu na rękę cały olejek.
- Tak ma być, psi synu! - To mówiąc, odeszła opatrywać pozostałych żołnierzy.
Erzfeind był bardzo zdziwiony zachowaniem kapłanki. Ubrane w długie ciemnoniebieskie szaty z zielonymi pasami, kapłanki Shalyi były zawsze miłe i chętne do niesienia pomocy rannym i chorym. To nie był przypadek.
- KAPITANIE ERZFEIND! OCZEKUJĘ PANA W MOJEJ KWATERZE! - Wpadł mu do ucha nienawistny głos dowodzącego.
Zacisnął pięści i ruszył na spotkanie przeznaczeniu.
Koniec części pierwszej. C.D.N
Post został pochwalony 0 razy
|
|